13... bynajmniej nie piątek. A podróż zaczęła się pechowo.
Gliwice. PKS. Nagłe ochłodzenie. Pół godziny przed czasem.
Czekamy na autobus. Wraz z nami jeszcze parę osób.
Wybiła "godzina zero". Nikt nie podjeżdża. Mija godzina - dalej to samo. Mija kolejna. Zaczynają podjeżdżać. Ale niestety każdy kolejny to nie nasz. Jako że sobota, biuro zamknięte. Dzwonimy na infolinię - nieczynna. Mija kolejna godzina. Wszyscy przemarznięci a nie ma nawet co kupić do picia czy jedzenia.
W końcu pilotka zadzwoniła. Twierdzi, że byli po nas, ale nikogo nie było na miejscu, to pojechali (przecież jak tak może być!!).
W końcu okazało się, że autobus, który miał nas zawieźć "tylko" pod Katowice na przesiadkę pominął Gliwice i pojechał prosto na Katowice.
W końcu po czterech godzinach, zmarznięci wchodzimy do busika.
Nie wiem czy zawaliła jedna osoba, czy więcej. W każdym razie to pozostawiło urazę.