Cóż tu dużo pisać: po prostu wylegiwanie się na plaży, bo co innego można robić w tak małym miasteczku, które można przejść dookoła pewnie w jakąś godzinkę :)
Kiedy już dowiedzieliśmy się, że mamy własną plażę, to pędzimy na nią spacerkiem, wzdłuż promenady, kiedy to muska nas przyjemny wiaterek od morza (wcześniej wylegiwaliśmy się na plaży, która była bliżej naszego hotelu, a która należała właśnie do sąsiada - zamykam oczy i słyszę rozmowy Włochów - aż sie przyjemnie na sercu robi, mimo że nie rozumie się praktycznie nic).
Wspominając właśnie o tym wiaterku - bardzo przyjemna sprawa oczywiście :) Podobno bardzo rzadki w tym czasie, nas nie oszczędzał przez cały tydzień. Dobrze? Owszem! Nawet bardzo. Ale... Około południa zaczynały powstawać fale, które coraz bardziej narastały w czasem i po ok. godzinie najczęściej juz tak wiało, że zrywało otwarte parasole a ratownik zabraniał wchodzić do wody. A propos wody, to ona była... LODOWATA (co, jak wiemy od ratownika, jest normalne w tym regionie, bo jakieś prądy się stykają). Siłą rzeczy, gdyż nie jestem naszym krajowym morsem, nie potrafię pływać (no i ta przypadłość kobieca późniejsza), nie skorzystałam dużo z morza.
Jako że we Włoszech istnieje coś tak cudownego jak popołudniowa sjesta (co jest super rozwiązaniem przy tych okropnych upałach), wszystkie plaże się wyludniły, nawet Polacy gdzieś się zmyli. My w tym czasie spacerowaliśmy po dusznym upalnym mieście, gdzie nie wiał już ten wiaterek (o tej porze i tak on dużo nie pomaga :P).
Znaleźliśmy "osławiony" ARD (w końcu przed wyjazdem trzeba nieco się dowiedzieć), gdzie to robiliśmy zakupy typowych produktów żywnościowych, które okazały się bardzo tanie nawet w przeliczeniu na nasze pieniążki. Poza tym poznawaliśmy okolicze kawiarenki itp. Co prawda może i wiele było otwartych, ale np. pizzę to dostać można było dopiero ok. 20.
A co się jeszcze okazało, że trafiliśmy z przyjazdem akurat na święto patronki miasta (bo Sycylijczycy mają swoją w każdym miasteczku), co się okazało być dość huczną uroczystością. Parada przechodząca przez miasto, co chwile jakieś wybuchy (raz omal zawału nie dostałam, kiedy coś hukło, prawie pod naszym hotelem, zupelnie jakby ktoś coś wysadził - a był to środek nocy).
A nie wspomniałam jeszcze o głównej drodze z pół km od hotelu, gdzie czy to dzień, czy noc, przejeżdżało mnóstwo pojazdów.