Około 3 godzin później - wreszcie - znajdujemy się w wybranym hotelu.
Dostajemy pokój. W sumie nie najgorszy. Jednak przy zawieraniu umowy wyraźnie zaznaczaliśmy, że chcemy pokój z widokiem na morze. Pędzimy do recepcji z zażaleniem. Po krótkich rozmowach (dodam, że ledwo żyjący - bo to przecież koło 8 rano, po nieprzespanej całej nocy - w autokarze niestety nie każdy potrafi spać) i obejrzeniu innego pokoju zostajemy dalej w tym samym miejscu - dosłownie i w przenośni. Okazało się krótko mówiąc, że pokoje z widokiem na morze to teoretycznie same dwójki - bardzo malutkie i ciasne. A my nie mamy się co rzucać, bo w końcu mamy... miniapartamenti.
Kilkanaście następnych minut to wnikliwe przeglądanie pokoju i widoku za oknem. Na szczęście mieliśmy na prawdę pokaźny balkon. Zauważyliśmy, że poza widokiem na jakąś "budującą się przybudówkę", a co za tym idzie - nieciekawy widok, widoczny jest kawałeczek wody - po wychyleniu się z lewego krańca balkonu, poza jedną z części hotelu widać upragnione morze (juppppiiii!).