Pomimo trzygodzinnego opóźnienia na miejscu byliśmy na czas. Kto wie, czy nawet nie sporo szybciej. Kilka osób twierdziło, że kierowca zdecydowanie za szybko jechał. Ja tego nie zauważyłam. Choć mam ogromne problemy ze spaniem w autobusie.
Wenecja przywitała nas... paskudną pogodą. Na początku to jeszcze niebo było w miarę przejrzyste. Zaczęliśmy zwiedzać - siąpiło. Jednak póżniej przydała się parasolka, którą zabraliśmy ze sobą (prognozy pogody niekiedy się sprawdzają).
Kiedy byliśmy już na placu Świętego Marka, rozpadało się na serio. Staliśmy i czekaliśmy, ale nie przestawało. Więc zaopatrzeni w "zestawy słuchawkowe" ruszyliśmy za przewodnikiem.
Na szczęście podczas przepłynięcia przez Canale Grande już nie padało. Nam się udało z gondolierem- był chyba najprzystojniejszy. A gondolierowi z nami - płynął z samymi kobietami :)
A później się całkowicie rozpogodziło i do końca dnia było ładnie, a nawet dość ciepło, jak przystało na Włochy.
Podczas czasu wolnego nie wytrzymałam... i kupiłam wenecką maskę :)
Na koniec jeszcze capuccino na placu Świętego Marka, wraz z natrętnymi, tłukącymi szklanki gołębiami, tak charakterystycznymi dla tego miejsca.