Początek pobytu na Ukrainie można by było swobodnie nazwać totalną dezorganizacją. Miał być nocleg. Ale stracił się kontakt. Po dłuższym czasie chodzenia i poszukiwania (dodam, że przy niedzieli) miejsca na tani nocleg znalazłyśmy się u miłej starszej pani, z którą skontaktowała nas zakonnica.
Standardu na Ukrainie raczej zbytnio opisywać nie trzeba. Ogólnie największym problemem jest bieżąca woda. Między 10-11 nie było dopływu. W związku z czym trzy kobiety musiały się szybko uwijać i niezbyt długo wylegiwać (co zresztą wyszło na korzyść, bo więcej można było zobaczyć). O tyle, o ile dwie w miarę szybko się wyrabiały, o tyle jednak miała jeden wielki problem: wstać :)
Dodam jeszcze na koniec, że woda dostępna była dopiero po powrocie. A na początku tak się dziwiłyśmy, kiedy nasza "noclegowa wybawczyni" chciała napuścić nam sporo wody do wanny.
Tak czy owak, mimo zmęczenia, szkoda marnować czas. Wybrałyśmy się w drogę uliczkami Lwowa. I wbrew pozorom przeszłyśmy wcale niemały kawałek. Atmosfera Lwowa z godziny na godzinę coraz bardziej mi się podobała. Ale w końcu poznawanie innych ludzi i innych miejsc przeogromnie mnie fascynuje.