Powróciwszy jednak wcześniej do hotelu (zastanawialiśmy się, czy nie wrócić następnym) zrobiliśmy bardzo dobrze. Później okazało sie, że on nie jechał i można było wrócić dopiero znacznie później.
Dwie osoby właśnie tak się nadziały i przyjechały prawie na sam koniec obiadokolacji. Niby to żaden problem. Ale kto by się spodziewał, że to nie będzie posiłek jak co dzień.
Co prawda zwróciło naszą uwagę dzień wcześniej, dlaczego nie dali nam menu do wyboru na następny dzień. Ale długo się nad tym nie zastanawialiśmy.
Usiedliśmy tam gdzie zawsze i dziwimy sie dlaczego na naszym stoliku jest tyle sztućców.
Po kolei podawali nam jedzenie: najpierw sałatka, później zupa, następnie makaron i jeszcze jedno (!) danie. I gdzie tu to wszystko zmieścić a tu jeszcze deser ma przecież być - myślę sobie - i w tym momencie gasną wszystkie światła i wjeżdżają z tortem :)
Później kelner podawał wszystkim tiramisu. I jakoś przeoczył mnie, więc dałam mu dyskretnie znać, bo sobie pomyślałam, ze w życiu nie jadłam jeszcze tiramisu, a jestem we Włoszech, to wypadałoby spróbować. A że to był akurat ten najmilszy z kelnerów przepraszając... aż przede mną uklęknął :)
W tym momencie jakoś uleciały mi te wszystkie niedogodności, niewygody i nawet zapomniałam o tym widoku na morze :)